niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 1

  Spokojnym krokiem ruszyłam przez podwórko mojego małego, słonecznego domku. Kruczoczarne włosy powiewały na letnim wietrze, a złociste oczy lśniły w blasku rażącego słońca. Po dzisiejszych wydarzeniach ze szkoły z dumą mogłam wypowiedzieć na głos:
- Ja, Raylin Stephen, od dziś nieodwracalnie oraz na zawsze opuściłam bandę fałszywych przyjaciół z mojej klasy - moje umalowane na lekki czerwień usta wygięły się w uśmiechu. Mam zaledwie 17 lat a już tyle przeszłam. To takie denerwujące! - pomyślałam. Przekręcając kluczyk w zamku strzepnęłam z nogi łaskoczącą mnie biedronkę.
- Leć maleńka, w górę do nieba - wchodząc do wnętrza domku w stylu vintage oglądałam się jeszcze za małym stworzonkiem odlatującym w przestworza. Czasami chciałabym w taki właśnie sposób uciec od przytłaczającej rzeczywistości. Zajęłam myśli czym innym - mianowicie weekendem. Jak by tu go rozplanować? Na pewno wybiorę się na porządną imprezkę w Virmith. O tak, piwo albo coś mocniejszego dobrze podziała na mnie po takim tygodniu pracy. Od razu chwyciłam za telefon wiszący na ścianie i wykręciłam numer do Tris. 5 sygnałów i powitał mnie jej melodyjny głosik:
- Słucham?
- Cześć, Tris. Wybierasz się dziś do Virmith na imprezę? - niedługo musiałam czekać na odpowiedzieć mojej blond koleżanki.
- Oczywiście! A o której? Mam się szykować na podryw? Jakieś obcisłe sukienki i tym podobne? - westchnęłam.
- To zależy jakie ty będziesz miała upodobania. Może być o 20 pod wejściem do klubu?
- Stoi. O 20 pod klubem. Do zobaczenia później! - powiedziała wesoło i zgasiła rozmowę. Zorientowałam się, że wcale tak dużo czasu nie mam żeby się przygotować. Pobiegłam na górę wziąć prysznic i wypucować włosy. Z przyjemnością pozwalałam ciepłym strumieniom wody spływać po nagim ciele. Nagle przestała działać słuchawka od prysznica.
- Cholera! Akurat teraz! - wkurzyłam się i wyszłam z wanny. Szczęście, że już miałam spłukaną moją bujną grzywę. Kiedy wycierałam ciało ręcznikiem coś zaskwierczało i woda zaczęła się lać dziwnym strumieniem. Postanowiłam zakręcić to ustrojstwo ale z każdym moim ruchem ręki wodnisty wąż uciekał.
- Co do jasnej... - skwierczenie ustało. Przepowiednia goni czas. Śpiesz się dziewczę. Głos rozbrzmiał w mojej głowie jak kościelne dzwony. Jaka przepowiednia? Szybko poszłam do swojego pokoju i wybrałam ciuchy na imprezę. Zapomnę o tym. Zapomnę o tym. Powtarzałam to jak mantrę. Ubrałam obcisłą czarną sukienkę sięgającą do połowy ud i szpilki. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Na wszelki wypadek do torebki włożyłam mały scyzoryk. Głęboko schowany - żeby nikt przypadkiem nie zobaczył. Pomyślałam jeszcze o słowach z mojego umysłu. Co może być tą przepowiednią? Powinnam poradzić się mojej babci Lucy, ale to jutro. Dziś idę się wybawić! Ruszyłam pewnym krokiem do drzwi zostawiając mieszkanie w nienagannym porządku...


***

  Na sam widok wirujących ciał moje usta mimowolnie rozciągnęły się w chytrym, uwodzicielskim uśmieszku. Razem z Tris ruszyłyśmy na parkiet. Zauważyłyśmy też, że 4 ładniuśkich przystojniaków wlepiała w nas oczy przy barze. 
- Raylin, trzeba zacząć taniec, nie sądzisz? - Stwierdziła posyłając uśmiech naszym nowym adoratorom. Pokiwałam głową i zaczęłyśmy ruszać się w rytm muzyki. Co jakiś czas dla ubawu stykałyśmy się o siebie biodrami. 
- Idę się czegoś napić, Tris - krzyknęłam przez tłum aby moja przyjaciółka mogła mnie dosłyszeć. 
- Ok. Idę z Tobą! - dorównała mi kroku. Podchodząc do baru wyczułyśmy czujne spojrzenia chłopaków wyglądających na około 18 lat. 2 brunetów, jeden blondyn i jeszcze jeden z wyjątkowo ciemnymi oczami i włosami. Zastanawiałam się w czym tak powalam rzeczywiście moim wyglądem. Na pewno wzrost. O tak, zwłaszcza moje długie nogi podkreślone butami na obcasie. Wyrwałam się nagle z zamyślenia i usiadłam przy barze. 
- Jakiegoś niezłego drinka dwa razy - poleciłam barmanowi i dałam pieniądze. Założyłam nogę na nogę, tak jak Tris przed sekundką. Popijając dość mocny w smaku napój rozmawiałam z przyjaciółką.
- Mam ogromną chrapkę na te ciasteczka! - jakże ona była podekscytowana! W sumie, nie dziwię się jej. Długo nie byłyśmy na podrywie. 
- Zgadza się, ja w sumie też - posłałam jej ładny uśmieszek. Odchrząknęła. Spojrzałam pytająco. 
- Zatańczysz, piękności? - powoli się obróciłam na krzesełku barowym i ujrzałam przystojnego blondyna z tej seksownej czwórki. Jaki był wysoki! Idealny typ dla mnie. Już się rozmarzyłam. Wstałam i oznajmiłam:
- Z wielką chęcią - na mojej twarzy można było teraz zobaczyć uwodzicielski uśmiech. Weszliśmy na parkiet i zaczęły się tańce-wygibańce. Przyznać było trzeba, że dobrze poruszał ciałem.
- Jak masz na imię? - wykrzyczałam na tyle, aby mógł mnie usłyszeć.
- Louis, a ty?
- Raylin - zaśmiałam się cicho przywodząc na myśl jaka będzie zabawa tej nocy. 
  Po kilku mocniejszych już z Tris byłyśmy wpół pijane. Tańczyłyśmy z tymi chłopaczkami w dość perwersyjny sposób, ale nie było to złe. Poszłam do toalety i po drodze wmurowało mnie. Ze ściany wyszła grupka ludzi. Dobra, nie ludzi. Świecili jasnym, pięknym blaskiem a ja jak wariat patrzyłam się na nich. Było ich dokładniej pięciu. Chyba przykułam uwagę tych osób bo spojrzeli na mnie i coś poszeptywali. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę kabin w łazience zaczęli podążać za mną. Zamknęłam się na zamek i usiadłam z nogami pod brodą na zamkniętej muszli klozetowej, tak aby nie zauważyli moich nóg. Usłyszałam trzask drzwi i kroki. Przestałam oddychać na moment.
- Jest tutaj na pewno, nie ma innych drzwi po tej drodze - był to kobiecy, melodyjny głos.
- Raylin, wyjdź. My nic Tobie nie zrobimy, jesteśmy tu abyś mogła wypełnić przepowiednię ale bez... - odchrząknął jeden z mężczyzn. - bez ostatniego jej punktu - Przepowiednia. Ten głos... Czy to oni to powiedzieli? Nie. Na sto procent! Chciałam wyjść, ale bałam się. Cholernie się bałam. Ta zakichana przepowiednia dręczyła mnie od paru tygodni. Po chwili odezwała się zupełnie inna kobieta:
- No to wdepnęliśmy w gówno. Raylin jak nie wyjdziesz z tej kabiny a my odejdziemy, czego oczywiście nie możemy zrobić, to Szamani Ciebie złapią, rozumiesz? Wykorzystają i zabiją by spełnić przepowiednię! - czy ona... mówiła to z żalem w głosie? O boże. Zamknęłam oczy i oczyściłam umysł. Cichutko z torebki wyjęłam składany scyzoryk. Ścisnęłam go w ręce, przybrałam poważny wyraz twarzy i wstałam otwierając z ogromną siłą drzwi. Wypadły z zawiasów. Czy to w ogóle możliwe? Pominęłam te zdarzenie i spojrzałam na nich groźnym wzrokiem. Byli zszokowani.
- Czego ode mnie chcecie? - warknęłam.
- Raylin, musisz iść z nami - chłopak w moim wieku zwrócił się ku mnie. 
- Nigdzie nie idę, wypad stąd! - poszłam do wyjścia ale zamknęli mi przejście. Jednemu sprzedałam kopniaka z moich wysokich szpilek a drugą, dość szczupłą kobietę zepchnęłam i wybiegłam jak najdalej do tylnego wyjścia.
- Raylin, stój! - podbiegł z niezwykłą szybkością i złapał mnie. Rwałam się i machałam nogami jak oszalała.
- Zostawcie mnie! - krzyczałam.
- Uspokój się, błagam - widziałam smutek w jego błękitnych oczach. Stwierdziłam, że ta cała szopka nie ma sensu i przestałam. Zamknęłam oczy. Nie, nie mogłam płakać. Nie przy nich! Moje powieki uniosły się i poczułam nagły przypływ ogromnej siły. Wyrwałam się jednym ruchem i stanęłam przed nimi.
- Czym jesteście? - zapytałam oskarżycielsko. Po chwili jednak uspokoiłam swój umysł i co dziwne, włosy naturalnie zaczęły powiewać na nie wiejącym wietrze. Popatrzyli na mnie.
- Jesteśmy Obrońcami. Służymy bogowi Kruelowi. A ty jesteś jego kapłanką i masz spełnić przepowiednię, ale my do tego nie dopuścimy - spojrzałam na nich jak świr.
- Przepraszam, co?
- Nie znasz przepowiedni? - byli zaskoczeni.
- Oczywiście, że nie! - zaczęli coś mamrotać i po chwili dostałam zwinięty w rulonik papier.

Jej światłość, jej piękno,
jej siła, jej moc,
Przepędzi swym darem noc,
by wrota ku Teodorze otworzyć.

Szamani zagrają śpiewnie jej,
dla zachęty, dla dobra,
bo w sumie to dobro ma w sobie coś,
coś zwanego domieszką zła.

Być może - prosta to sprawa,
Wymówić zaklęcie, coś pokazać,
lecz siła tego zniszczy jej osobę,
Raylin obróci się w prochu połowę. 

Teodor uwolni, ciało zabije,
Księżyc obejmie jej serce całe,
a więc - czy sens tego duży?
Czy miasto ważniejsze jest od dobrej duszy?

Zabrali mi kartkę i podali następną. Byłam roztrzęsiona! To nie może być o mnie! Ale... Mało kto ma na imie Raylin. Może to prawda. Przęłknęłam głośno ślinę i przeczytałam kolejny wiersz z drżącymi rękami.

Drużyna dobra, pięć osób tam jest,
przepędzi Szamański gniew, 
Uratuje cenną duszę kapłanki, jej zew,
by dotknąć znów jej szmaragdowych drzew.

Zrobić to - nie łatwa droga,
kręta, szalona i naga.
Duch Śmierci pomoże jej,
Wezwanie jego, liczy się...

Upuściłam kartkę i potrząsnęłam głową. Musze to przeanalizować... Drużyna dobra, pięć osób tam jest. To... To... To oni! To jest Drużyna Dobra. Mam się ich trzymać, przynajmniej to wiem. Ale Duch Śmierci?!
- Skąd mamy wytrzasnąć chodzącą Śmierć? - zapytałam lekko przerażona.
- Trzeba odbyć rytuał. Nie trudny, lecz odrobinkę może Ciebie przestraszyć - uśmiechnęła się niska brunetka. Nabrałam głębokiego oddechu i powiedziałam:
- W takim razie do dzieła. Gdzie najpierw jedziemy, drużyno dobra?
- Chodź do naszego auta. Dam ci swoją kurtkę Raylin - powiedział niebieskooki chłopak podając mi skórzany płaszcz. Przyjęłam ją z wyrazem wdzięczności i założyłam.
- Dzięki - wymamrotałam i podążyłam za piątką ludzi, których w sumie nie znałam...

                                                                       

3 komentarze:

  1. Witam :)
    Po pierwszym rozdziale stwierdzam, że zapowiada się nietuzinkowa historia, którą z przyjemnością zamierzam śledzić.
    Piszesz ładnie, zdania są przemyślane, spójne, a błędów brak.
    Ciekawe, gdzie zmierza Raylin wraz z Drużyną Dobra :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe i przemyślane zaintrygowałaś mnie tak więc prześledzę resztę rozdziałów. Utrudnia mi tylko czytanie ta wspaniała ogromna biała strzałka na czerwonym tle. Błagam pozbądź się jej bo wydrapię dziurę w monitorze żeby jej nie widzieć XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie myślałam, że jest aż tak źle z tą strzałką. Już się zajmuję owym problemem xD

      Usuń