środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 10

Ciemność. Wszędzie ciemność, tak jak to w podziemiu. Spragnienie i zmęczenie dosięgało zenitu. Milion godzin spędzonych na nauce korzystania z mgły. Więcej nie dam rady. Położyłam się na zimnym, czarnym marmurze.
- Musze się czegoś napić - powiedziałam ciężko oddychając jak po 10 kilometrowym maratonie na Saharze. Pokiwał przecząco głową.
- Ja Ci jej nie mogę dać, Raylin. Za to ty możesz ją wziąć.
- Zawsze będziesz taki tajemniczy, Trilitosie? Skąd ją mam brać?
- Pomyśl - pomyślałam, pacanie. Wyobraziłam sobie strumyki wody okalające moje ciało. Przez dłuższy czas nic. Po chwili poczułam lekkie zimno na skórze i ulgę.
- Możemy już wracać? - zapytałam sennym głosem. Pokiwał głową, założył kaptur i wziął mnie na ręce. Mimo tak miłego gestu wkurzyłam się. Jestem samodzielna i nie musi mnie nosić jak boginię.

***

Rzeczywiście czas w Chuspusie płynął inaczej. Gdy wyszliśmy minęło ledwie pół godziny, podczas gdy wydawało się, że z dwanaście. Gdy Trilitos zanosił mnie do pokoju w jadalni panował gwar i było słychać śmiechy. 
- Chce coś zjeść - stwierdziłam.
- Przyniosę Ci do sypialni - odpowiedział.
- Nie. Proszę, zanieś mnie tam - spuścił głowę i zmienił kurs. Postawił mnie przed drzwiami.
- Muszę iść. Zjedz coś i szybko wracaj odpoczywać. Za bardzo się zmęczyłaś, nie dobrze wyglądasz - wstydliwie przejechał ręką po moim ramieniu i znikł. Znów wyczułam mgłę. Pociągnęłam za klamkę i pchnęłam drzwi. Wszyscy podnieśli wzrok na mnie.
- Co Ci się stało? - zapytały zgrane Megan i Clare. Podeszłam do lustra i z przerażenia aż odskoczyłam. Włosy w całkowitym nieładzie, pociemniałe oczy całe w mgle, a pod nimi fioletowo czarne wory. Ubranie? O wiele nie lepsze. Pogniecione jak z nie sprzątanej tysiąc lat szafy.
- Nic ważnego. Mała wycieczka - powiedziałam ze zmęczonym uśmiechem pijąc kawę.
- W 15 minut tak się załatwiłaś?! - wyplułam to, co piłam. Niezbyt damski gest.
- 15 minut?! - wytrzeszczyłam oczy i otworzyłam szeroko usta. - Minęło tylko 15 minut... No tak - walnęłam się płaską dłonią w twarz, wytarłam kawę, wzięłam grahamkę i galaretkę po czym ospałym krokiem wróciłam do swojego pokoju.

***

Po moim przybyciu znów trochę przycichło. Umyłam się, przebrałam w flanelową koszulę i położyłam w łóżku, okrywając ciało po szyję kołdrą. Jak dobrze poczuć takie ciepło własnej sypialni. Sięgnęłam do szuflady po mój telefon. Przygryzłam wargę i wykręciłam numer mamy. Po 3 sygnałach powitał mnie jej stanowczy, lecz melodyjny głos:
- Cześć córciu! - zamknęłam oczy.
- Hej mamuś. Jak tam? Wszystko w najlepszym porządku na delegacjach?
- Tak, wszystko super. Jesteśmy bliscy podpisania kontraktu z... - walczyłam z wzbierającymi się łzami.
- Mamo, nigdy nie dzwonie żeby dowiedzieć się, jak twoje kontrakty. Nie rozumiesz tego? - mój głos zabrzmiał jak żyleta.
- Ale córeczko... - jej głos złagodniał, lecz za chwilkę znów stwardniał. - Rozmawiałyśmy na ten temat. To nie jest od nas zależne.
- Ciągle to samo. Teraz liczy się tylko praca. Ważne, że nic Wam się dzieje. A tak na marginesie, bo jak zwykle nie spytałaś: u mnie wszystko beznadziejnie. Dobranoc. Albo dzień dobry. Nie wiem już nawet gdzie jesteś.
- Raylin... - zaczynała ale już rzuciłam telefonem i wbiłam twarz w poduszkę. Krzyczałam stłumionym głosem.
- Całe moje życie to rozsypka. Mogłabym się oddać w ręce szamanów. Albo dać się zabić przez Tris. Albo cokolwiek, albo pójść w chmarę potworów. Nie nadaję się do bycia tutaj - gadałam sama do siebie. Gorzkie łzy spływały po moich policzkach. Która godzina? Dopiero dwudziesta pierwsza. Ciekawa jestem czy dziś jeszcze przyjdzie Trilitos. Mogłabym pójść pogadać z Chrisem ale... A co tam. Wstałam i ruszyłam z kołdrą na plecach przez korytarz. Cicho, gdzieniegdzie słychać rozmowy. Prawie wyrżnęłabym orła przez moje prowizoryczne palto, gdyby nie Andrew.
- Nic Ci nie jest? - zapytał troskliwie. Jego oczy były nienaturalnie ciemne. Starałam się nie czuć zaniepokojona.
- Nie. Dzięki. Które drzwi są Chrisa? Prawe czy lewe?
- Lewe. Nie ma za co - poklepał mnie po ramieniu. - Wracaj szybko bo wyglądasz jak duch - stał w mojej intymnej przestrzeni. Coś tu było nie tak Pokiwałam głową i szybko ruszyłam do Chrisa.

***

Dwudziesta trzecia a jej dalej nie ma w pokoju... Gdzie ta młoda panna się podziała. Miała wypoczywać. Za dużo pracowała z mgłą dzisiejszego dnia. Położyłem się plecami na jej łóżku i czekałem. I czekałem, i czekałem, i czekałem. I doczekać się nie mogłem. Miałem tutaj w ogóle nie bywać. Miałem jedynie używać snów i przychodzić w sprawach fizycznych, a ona tak mnie ściągnęła. Tak mnie zmagnetyzowała. Nadała mojemu życiu sens. Ona sama jest życiowym sensem. Jej osobowość jest czystą zagadką, którą trzeba powolnie rozwiązywać. Czy ją kocham? Może w przyszłości... Rozległ się dźwięk otwierania drzwi. Do środka weszła Raylin okryta swoją kołdrą z sennym wzrokiem ślepego kreta. Rzuciła się na łóżko pół przytomna i otarła się o moje skrzydło.
- Co u licha tu jest... - otworzyła szerzej oczy. - Co ty tutaj robisz Trilitosie?!
- Siedzę tutaj od półtorej godziny zastanawiając się, czemu nie wypoczywasz tylko gdzieś się wałęsasz z kołdrą na plecach - zaniemówiła. Wbiła twarz w poduszkę. Głęboko westchnęła.
- Byłam u Chrisa bo on jedyny rozumie moją sytuację rodzinną. Zagadałam się. Myślałam, że już nie przyjdziesz bo tak szybko polazłeś przed jadalnią...
- Myślałaś, że nie przyjdę sprawdzić twojego stanu po takim wysiłku? Z wyczerpania robisz się półprzeźroczysta, Raylin - spojrzała na swoją rękę obojętnym wzrokiem i popatrzyła bliżej na swoje żyły. Oderwała od nich wzrok i wygodnie ułożyła się w łóżku, przykrywając nas obu kołdrą. 
- Jak długo zostajesz? - zapytała. Przekalkulowałem wszystko w myślach.
- Może będę mógł tak do około czwartej nad ranem. O ile nie zdarzą się jakieś wypadki - sennie się uśmiechnęła i wtuliła twarz w moją klatkę piersiową. Moje serce które nie bije już od bardzo dawna obudziło się teraz do życia i zatrzepotało jakby małymi skrzydełkami. Gdy Raylin zasnęła przytuliłem ją, dopóki mogłem...

Kochani komentujcie. To mnie jeszcze bardziej motywuje haha <3 :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz